Położenie:
Malowniczo położona wieś u stóp Gór Słonnych, w dolinie Sanu i nad potokiem Wujski. Miejscowość o stosunkowo luźnej zabudowie. Grupy domów porozrzucane są w przysiółkach o nazwach Dolinki, Łąki, Kocaby, Debry. Miejscowość otacza od zachodu pasmo Bukowina 350 m n.p.m, Wołośki 500 m n.p.m. w paśmie Granickiej. Od północy wznosi się główne pasmo Gór Słonnych z kulminacjami Hrynia Horb ponad 640 m n.p.m. oraz Przysłup 651 m n.p.m. Pomiędzy przysiółkiem Dolinki a centralną wsi wznosi się Paproć 503 m n.p.m.
Hisotria:
Pierwsza wzmianka z 1433 r. wymienia wieś de Zalusza. Nazwa pochodzi prawdopodobnie od określenia za ługom, co oznacza „za łąką”. W XV w. Załuż wielokrotnie był wymieniany jako wieś szlachecka w dobrach Kmitów należąca do zamku Sobieńskiego. Po 1580 r. Załuż przejęli Stadniccy z dawnymi dobrami Kmitów. W 1672 r. podczas najazdu tatarskiego w tej wsi ocalały 3 domy. W 1731 r. właścicielami Załuża byli Ossolińscy, a od 1799 r. do 1946 r. Krasiccy z Leska.
Zabytki:
Ciekawe miejsca:
Ciekawostki:
Na terenie Załuża odnaleziono monetę rzymską cesarza Hadriana
Legenda: KRÓL JAGIEŁŁO NA SOBIENIU
Wiele legend krąży o zamku na Sobieniu, a większość z nich związana jest z Jagiełły imieniem. Ta, którą opowiem, także o nim baje, bo rzecz się dzieje wówczas, gdy on rządził krajem. Pierwszego maja tysiąc czterysta siedemnastego roku król Jagiełło zjawił się na rynku w Sanoku. Przybył nie sam, ale ze świtą liczną, o czym wcześniej powiadomił szlachtę okoliczną. Towarzyszyła też królowi Elżbieta Gronowska, której skandale miłosne znała cała Polska. Porwana za młodu dwa razy, a trzy poślubiona, raz czwarty – Jagiełły zapragnęła zostać żoną. A że król się obawiał co rzekną przeciwnicy, więc wszystko przygotował w wielkiej tajemnicy. I drugiego maja roku tysiąc czterysta siedemnastego oboje stanęli w Sanoku na stopniach ołtarza farnego.
Kiedy Elżbieta kroczyła dumnie do kościoła, zbliżył się do niej Kmita, prosząc, by na Sobień przybyła. Małżonkowie po uczcie na zamku sanockim zajechali paradnie na wysoką górę pod Leskiem, na której wznosił się zamek pięknie położony, a w nim władał Kmita wraz z ludem uniżonym. Ucztom końca nie było, balom i swawolom, a zawsze w pierwszej parze szedł król z królową. Jednej tylko rzeczy Jagiełło nie przewidział, że z powodu ciągłego deszczu nie upoluje niedźwiedzia. Jeszcze by tak pewnie długo bawili, radzi nocą hasać, gdyby, nie trzeba było do Krakowa na dwór wracać. Z żalem żegnali mieszkańcy podgrodzia królewiąt dwoje, podziwiając ich przepych, karoce i paradne stroje. Ludzie, którzy wylegli na drogę widzieć parę królewską, a przybył bez mała cały Sanok i niewielkie Lesko, rozczarowania nie kryjąc, głośno psioczyli, bo nowożeńcy jadąc, za firany karocy się skryli. I choć im nie dane było dojrzeć królewskiej pary, to i tak przez lat wiele dumni byli bez miary, pytając każdego na drodze, czy o tym słyszał, jak król wraz z żoną w gościnę do Kmity przyjechał.