Miejscowość położona w Górach Słonnych nad rzeką San, pomiędzy kulminacja Orli Kamień 518 m n.p.m, Moczarki 584 m n.p.m., Słony Wierch 671 m n.p.m.
Wieś o nazwie Leszna (Leśna) lokowana przed rokiem 1423, jej właścicielami byli Wasyl i Iwan Maniowicz – potomkowie starej rodziny bojarkiej wymieniani później jako Leszczyńscy. Na przełomie XVII i XVIII we wsi funkcjonował dwór szlachecki. Wieś należał do dóbr królewskich. Liszna słynna była z tzw. chmielników, w których uprawiano chmiel, upraw sadowniczych i pszczelarstwa, a także z wyrobu instrumentów muzycznych.
W okresie międzywojennym w Lisznej znajdował się ośrodek sanatoryjny fundacji prezydentowej Mościckiej.
Zabytki:
Legenda: ZAMCZYSKO
Na jednym z okolicznych szczytów Gór Słonnych wznosi się stare zamczysko, gród niegdyś obronny, który to rzekomo królowa Bona wznieść kazała nad Białą Górą, gdzie często z wizytą bywała. Obiekt to miał być niewielki, ale silny, niedostępny, z sanockim zamkiem połączony lochem podziemnym, wiodącym pod Sanem – rzeką, która u stóp jego płynie, szemrząc historię tych budowli w rozległej dolinie. Lecz budowli tej nigdy nie ukończono, wbrew zamiarom, dlatego też nie zamkiem lecz zamczyskiem ją nazwano. Prace przy budowie przerwały złe duchy i upiory, które doczekawszy się wieczornej, a raczej nocnej pory, wypełzały z kryjówek i z zapałem niszczyły, co ludzie za dnia zbudowali rękami gołymi. Wkrótce roboty wstrzymano, ustały też czarcie harce, a z budowli zostały tylko fundamenty i piwnice. Szła w Wielką Sobotę kobieta do kościoła w Lisznej, niosąc dziecko na ręku a w drugiej święconkę. A że droga była trudna i znojna do przebycia, usiadła przy głazie na zamczyska szczycie, chcąc odpocząć, posilić się nieco i nogi wyprostować, by mieć siły przed nocą do domu drogę sforsować. Wtem patrzy kobieta i oczom nie wierzy – widzi do zamkowych piwnic otwarte odźwierza.
Aż z wrażenia niemalże biedna oniemiała, bo nawet o tym wejściu dotąd nic nie wiedziała.
Piwnica cała była wypełniona skarbami, które spiętrzone leżały pod ciemnymi murami, zaś na środku był stół ogromny, drewniany. Strudzona kobieta posadziła dziecko na nim, sama zaś wróciła po koszyk z żywnością święconą, a drzwi żelazne z hukiem zatrzasnęły się za nią. Przerażona chciała wrócić po swój skarb drogi, lecz wejście zakryły głazy spiętrzone na progu. Cóż biedna miała robić? Wracała żałośnie zawodząc i łzy nad swym losem okrutnym roniąc.
Po roku w Wielką Sobotę znowu spoczęła u wrót zamczyska. Wtem żelazne wrota otwarły się i znienacka ujrzała dziecko siedzące na stole z jabłkiem w dłoni. Porwała je na ręce i co tchu pobiegła do domu. Odtąd każdy omijał to miejsce zaklęte, ponure, wierząc, że strachy i upiory strzegą go co noc chórem. Słyszano nawet z wnętrza zamkowej góry w każdą noc pianie koguta – upiora, co strzeże tych bogactw.
Razu jednego dwaj śmiałkowie butni i dzielni, wybrali się wieczorem po skarby do lochów podziemnych, a widząc upierzonego diabła wrót strzegącego, rzucili się do ucieczki, padając jeden przez drugiego.
Wkrótce jeden z nich umarł, widocznie z przestrachu, a śmierć jego odbyła się w asyście strasznego wichru. Ludzie długo mówili, że ten wicher wyjący po nocach to sprawa diabła, strzegącego skarbów w zamczyska lochach.